Reporter w strefie zero

Szanowni Państwo, 

poniżej publikujemy fotoreportaż Piotra Biernata i Wiki Kot wykonany w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym Megrez Sp. z o.o. w Tychach, który dokumentuje trudne warunki pracy lekarzy i pielęgniarek w czasie pandemii SARS-CoV-2. Fotoreportaż został opublikowany także w wakacyjnym numerze Pro Medico.

 megrez2

 

Decyzję trzeba było podjąć szybko. Jedziemy na front walki z COVID-19. Do Tychów, jednoimiennego szpitala MEGREZ, czyli tam, gdzie od kwietnia codziennie lekarze i pielęgniarki walczą o wyrwanie każdego pacjenta ze szponów zarazy. Jest 92 dzień epidemii. Do tej pory lekarze okazali się bezradni siedemdziesiąt razy, bywały dni, gdy epidemia w tyskim szpitalu zabierała naraz po kilka osób. W kraju do początku czerwca zmarło ponad tysiąc dwieście osób zarażonych COVID-19 - chorobą wywołaną nieznanym do tej pory, śmiertelnie niebezpiecznym wirusem. Wskaźniki rosną z godziny na godzinę, a każdego dnia Ministerstwo Zdrowia publikuje coraz bardziej dramatyczne komunikaty o kolejnych ofiarach.

Razem z fotoreporterką „Pro Medico” Wiktorią Kot, jesteśmy w tyskim szpitalu drugą - po TVN - ekipą dziennikarską, która uzyskała odpowiednie zgody i odważyła się udokumentować pracę medyków tam, gdzie koronawirus jest wszechobecny i na razie… wszechmocny. Zobaczymy i dotkniemy miejsc niedostępnych dla innych, nawet dla szpitalnego kapelana. Sfotografujemy z bliska, w akcji, lekarzy i pielęgniarki, którzy robią, co mogą, dla chorych, choć wszyscy wiedzą, że nikt jeszcze nie ma skutecznego lekarstwa na tego wirusa.

Emocje dają nam znać już przy wejściu do szpitala. Specjalną kamerą termowizyjną mierzona jest temperatura naszych ciał. Wiktoria drży, czy wyjdzie na jaw, że ze strachu nie spała całą noc. Dalej jest jednak jeszcze więcej niespodzianek. Wielki, największy w mieście, szpital, gdzie jeszcze parę miesięcy temu kłębił się tłum pacjentów, teraz razi przenikliwą ciszą.

Od kwietnia w kilka dni wypisano i wywieziono wszystkich leczących się na czternastu oddziałach. Cały szpital zamieniono w „strefę zero". Od tego momentu liczył się tylko koronawirus i ci, którzy go w sobie noszą. Z dnia na dzień lekarze i pielęgniarki rożnych specjalizacji musieli zamienić się w zakaźników. Nie wszyscy mogli i chcieli to wytrzymać. Pozostali najwytrwalsi i… odważni.

Wojciech Miazga, który chciał być rezydentem na ginekologii, dopiero w trzecim miesiącu pracy mówi, że choć już oswoił się z wirusem, to nie przestaje robić sobie testów sprawdzających. Dla niego przełamanie lęku nie było łatwe, zwłaszcza że to na jego dyżurze zmarła pierwsza w Tychach pacjentka chora na COVID-19. Po tym dyżurze Wojciech Miazga kąpał się trzy razy pod rząd, jakby chciał zmyć nie tylko wirusa, ale i własny strach. Dlatego nie dziwi się teściom, którzy nie zgodzili się, aby przez jakiś czas do nich przyjeżdżał. Jego kolega z oddziału, Michał Dyrda, nie miał nawet możliwości tak dokładnie przeanalizować swoich emocji. Pochodzi z lekarskiej rodziny i z góry wiadomo było, że już pierwszego dnia stanie do tej walki na głównym froncie, nawet jeśli przez to miałby stracić znajomych i przyjaciół, którzy ze strachu wolą się nie kontaktować z takimi „ryzykantami” jak oni.

Żeby wejść na oddział, gdzie leżą chorzy z wirusem, musimy ubrać się jak kosmonauci. Dobrze, że pomagają nam pielęgniarki, bo to wcale nie jest łatwe. Zostawić trzeba wszystko, w czym przyszliśmy, łącznie z zegarkami, komórkami, biżuterią, okularami. Potem włożyć szczelny i krepujący ruchy plastikowy kombinezon, podwójne rękawice, dziwnie sznurowane buty, maskę z filtrem, gogle, czepek na włosy i przyłbicę. Na końcu raz jeszcze pielęgniarki uszczelniają całość taśmami samoprzylepnymi. Wiktoria dodatkowo nosić będzie specjalnie opakowany i zabezpieczony aparat fotograficzny.

Żegnając nas oddziałowa krzyczy- tylko mi nie wnieście tu zarazy! Ale raczej domyślamy się, że o to jej chodziło, bo w maskach mało co już słychać.

Idziemy dalej prowizorycznym korytarzem zbudowanym z płyt paździerzowych. Moje gogle już całkiem zaparowały, dobrze choć, że widzę jeszcze ostrzegawcze napisy na taśmach. To jest ostatni moment, żeby zawrócić. Po wejściu do strefy brudnej- skażonej, nic nie może nie być już takie samo, jak do tej pory. Dobrze, że lekarze, też ubrani jak kosmonauci, ciągną nas ze sobą. Za chwilę przestaną się nami zajmować, bo czekają chorzy. Zostaniemy sam na sam z wirusem. 

Nasi bohaterowie nie mają twarzy, bo każdy z personelu wygląda tak samo. Nawet pacjenci leżący tu po kilka tygodni nigdy nie poznają koloru oczu, włosów, twarzy, ani nawet prawdziwego głosu swoich lekarzy i pielęgniarek Choć wielu mieszka w tym samym mieście, na pewno nie rozpoznają się na ulicy. Wojna z wirusem jest więc całkowicie anonimowa, bo też nie o bohaterstwo i popularność tu chodzi, ale o przetrwanie tej choroby.

- Najważniejszą czynnością, na którą wszyscy czekają, są wymazy. Robi się je raz w tygodniu, bo częściej nie ma sensu - mówi ordynator interny dr Jarosław Kubica. - W dodatku prawidłowy wymaz wymaga sięgnięcia specjalną wymazówką głęboko do gardła lub nosogardzieli. Potem jest czekanie na wynik testu. Czasem, gdy po pięć i sześć razy wychodzi pozytywny, trzeba zadomowić się na oddziale na dobre.

Mam wrażenie, że tu wszystko odbywa się w zwolnionym tempie. Może dlatego, że kombinezon i maski nie pozwalają na szybkie ruchy, a nawet swobodne oddychanie. Nie mam pojęcia, jak można w tych warunkach pracować kilka godzin i jeszcze wykonywać jakiekolwiek zabiegi. Słyszałem, że na oddziale intensywnej terapii w takich kombinezonach przeprowadza się nawet reanimację i wtedy trzeba uważać, żeby z braku tlenu samemu nie stracić przytomności.

Powrót ze strefy brudnej okazuje się jeszcze trudniejszy, niż wejście w nią. Pytam naiwnie towarzyszącego nam lekarza, czy mam na kombinezonie wirusa? Nie pozostawia wątpliwości.

- One są tu wszędzie - mówi.

Dlatego tak ważne jest, aby zdjąć z siebie we właściwej kolejności wszystko, co mamy na sobie i to tak, by nie dotknąć zewnętrznej, czyli skażonej, części. To jest prawdziwa gimnastyka, żeby bez użycia rąk zrzucić skażony kombinezon z siebie i nie wypuścić wirusa na zewnątrz.

Pod obowiązkowym prysznicem przypominam sobie doktora Miazgę, który strach poczuł dopiero w tym miejscu.

Wieczorem Ministerstwo Zdrowia oficjalnie poinformowało w suchym komunikacie o kolejnych 100 nowych przypadkach zakażenia koronawirusem, połowa jest ze Śląska. Spośród nich siedem osób zmarło jeszcze tego samego dnia.

{cwgallery}

Znajdź nas na mediach społecznościowych

Biuro Śląskiej Izby Lekarskiej

ul. Grażyńskiego 49a
40-126 Katowice
NIP 634-10-07-704

Czynne w godzinach

pon. 8:00—16:00
wt. 8:00—16:00
śr. 8:00—17:00
czw. 8:00—16:00
pt. 8:00—15:00

Informatorium

32 60 44 276

Twórca aplikacji

Agencja Interaktywna CodeinCode